W Atenach mieszkaliśmy na kempingu. Okazuje się, że nawet tam można. Kemping nazywał się Nea Kifissia w dzielnicy Nea Kifissia – Adames. Cena dość wysoka, jak na greckie kempingi (całe 24 euro za samochód, namiot i dwie osoby), ale warunki bardzo dobre. Miejsca do wyboru było sporo, prąd i woda do podłączenia bez problemu. Zaplecze łazienkowe trzymające greckie standardy jak najbardziej. Dostępny bardzo ładny basen, z którego, z braku czasu, korzystaliśmy tylko raz. Oczywiście obecne koty, różnej maści i wieku. Dzielnica raczej bardziej luksusowa, dookoła wypasione domki.
W pobliżu piekarnia i dwa małe markety, gdzie można kupić podstawowe produkty do życia. Jedyny mankament to odległość do metra. Żeby gdziekolwiek się dostać w Atenach, metro jest raczej niezbędne (chyba, że ktoś preferuje taksówki). Autobusy wprawdzie jeżdżą, ale okazuje się, że w późnych godzinach wieczornych nabycie biletu to problem. Kierowca nie ma, napotkane w trakcie podróży kioski też nie. Ostatecznie podróż do centrum na Omonię odbyliśmy za darmo. To samo, co zaplanowane było do zwiedzania na jutro, jak grzeczni turyści, obejrzeliśmy sobie nocą. Najfajniejsza jest górka Aeropag pod Akropolem, gdzie niegdyś przesiadywali słynni filozofowie, a obecnie 99,99% stanowią zakochane pary, z przepięknym widokiem na Ateny nocą. Proponuję pobyć tam przynajmniej godzinkę i zabrać ze sobą kogoś fajnego i coś do picia:). Myślę, że warto, tak dla samych wrażeń, skorzystać z jednej z restauracji oferujących miejsca na dachu. Tłok niezły, występy artystyczne wątpliwej jakości, sąsiednie dachy zagłuszają się nawzajem, ceny porąbane ( piwo 5 EUR), ale widoczki fajne. Raz można sobie zaszaleć. Dla porównania piwo na dole w sklepie 1,5 EUR. Nocne zwiedzania wypadły nam tak długo, że odjechało nam ostatnie metro i autobusy. Wracaliśmy taksówką za 20 EUR. Wrażenia warte były kosztów, a swoją drogą ta taksówka i tak była tańsza niż w Warszawie za te same kilometry.
Następnego dnia od rana zaczęliśmy właściwe zwiedzanie. Wejściówki kosztują 12 EUR od osoby na ilość obiektów, której i tak nie da się porządnie zrobić jednego dnia (7 obiektów.. czyli Akropol, Świątynia Zeusa, Biblioteka …). Należy wybrać sobie najbardziej interesujące. Oprócz ateńskich standardów zaliczyliśmy nowe muzeum. Uwaga zwiedzaczki w spódnicach i sukienkach!!! Podłoga między piętrami ze szkła. Sporo osób spogląda do góry. Albo przemknąć się bokiem, albo założyć bieliznę do oglądania muzealnego, albo nie zakładać wcale:) O zabytkach nie ma co pisać, każdy niech sobie sam ogląda (albo na zdjęciach) wszystko można znaleźć w przewodnikach. W przewodnikach nie znajdziecie jednak nic na temat mariny w Pireusie gdzie można zobaczyć niesamowite jachty niesamowicie bogatych ludzi. Jadąc tramwajem w drugą stronę do Glyfady albo Voula macie szansę przekąpać się na całkiem fajnej chociaż kamienistej plaży. Po drodze można sobie obejrzeć obiekty olimpijskie.
Ateny raczej są drogie. Dla przykładu kawa w zwykłych miejscach kosztuje 2.5- 3 EUR. Najtańsze jedzenie (i w dodatku bardzo dobre) było w Pireusie. Gyros z Retsiną dla 2 osób kosztował 6.5 EUR. Knajpa taka, że aż strach wchodzić, ale warto się odważyć. Znajdziecie ją zaraz po drugiej stronie skwerku obok dworca w Pireusie. Nazywa się Gyros Pireus… bo jakże by inaczej :). Pireus robi przedziwne wrażenie po Atenach rozumianych jako centrum turystyczne, a nawet po Omonii, gdzie można różne ciekawe socjologicznie spostrzeżenia poczynić. Dla mnie trochę gorsze miejsce niż Kair. Brudno, różno-narodowościowy tłumek handlarzy i ludków, którzy szukają w tym miejscu portu do swojej lepszej przyszłości. Część z nich w oczekiwaniu na to lepsze, śpią w kartonach. Na szczęście w Pireusie musieliśmy tylko potwierdzić rezerwację na prom.
Generalnie Ateny to wielka wiocha (tak mawiają sami grecy) o bardziej azjatyckiej niż europejskiej zabudowie, z kilkoma zabytkami. Jest tu jednak specyficzna atmosfera jaką trudno spotkać w innych miejscach Grecji, atmosfera trochę anarchiczna, międzynarodowa, coś co sprawia, że Ateny są lekko niesamowite. Tu podobnie jak w Barcelonie, Nowym Jorku, Londynie… można znaleźć swoje miejsce pośród wielkiej różnorodności… to trzeba poczuć!!