Artykuł z czasów gdy zdjęcia robiło się na kliszy…. takie archeo ale wiele spostrzeżeń nadal aktualnych.
Któregoś pięknego dnia zadzwonili do mnie z Informa-Telecom i zapytali czy nie chciałbym wystąpić z referatem na konferencji FMC w Bangkoku. Oczywiście tradycyjnie zapytałem, czy zasponsorują przelot i hotel i jeśli tak to oczywiście chętnie polecę. Ponieważ było jeszcze przed kryzysem więc zgodzili się. Pozostało tylko załatwić delegację w firmie co wcale nie było łatwe mimo, że wszelkie koszty jakie firma musiała ponieść to tylko diety. Udało się!.. jadę!. Pierwszy raz do prawdziwej Azji!.
Po wylądowaniu na lotnisku Savarnabhumi jako jeden z nielicznych przybywających z Europy musiałem starać się o wizę. W tym celu musiałem zrobić sobie zdjęcie za 3$ i następnie zapłacić ok. 30$ (1000bht) za wizę. Lotnisko w Azji wygląda zdecydowanie inaczej niż nasze”cywilizowane” europejskie lotniska. Niby podobne ale ludzie jacyś inni, inne bagaże targają, śpią na podłodze na kartonach… jak na Dworcu Centralnym. Oczywiście lądowałem jeszcze w starym terminalu, może teraz jest inaczej.
Jak poruszać się po mieście
Po wyjściu oczywiście tłum ulicy, typowy azjatycki chaos ale okazuje się, że w tym chaosie znajdzie się stanowisko informacji turystycznej gdzie od razu wręczą turyście mapkę, powiedzą ile ma zapłacić za taksówkę i do tej taksówki nawet wpakują. To nic, że taksówka wygląda w środku jakby wybuchł w niej granat, za to jedzie piękną autostradą na estakadzie aż do samego centrum Bangkoku do hotelu Millenium Hilton nad samym brzegiem rzeki Chao Praya. Trudno wyobrazić sobie lepszą lokalizację.. no może State Center albo Shangrila po drugiej stronie rzeki.
W Bangkoku większość atrakcji turystycznych mieści się w pobliżu rzeki. Dlatego moim zdaniem przy krótkim pobycie, takim jak mój, najlepiej trzymać się rzeki. Jest to bardzo łatwe – najlepiej kupić sobie za 100bht całodniowy bilet na Chao Praya Express, czyli tramwaj wodny kursujący wzdłuż rzeki od mostu Taksina w górę. Do mostu Taksina dojechać bardzo łatwo gdyż tu właśnie kończy się trasa Sky Train czyli napowietrznej kolejki, która jednocześnie przejeżdża przez najważniejsze lądowe okolice ważne turystycznie jak Silom Road, Siam Center, okolice słynnego PatPong.
Tak jak napisałem powyżej najwięcej ciekawych rzeczy znajduje się wzdłuż rzeki. Podróżowanie rzeką ma jeszcze jedną zaletę – Bangkok jest dość „duszny” a rzeka zapewnia jednak pewien powiew świeżości. W czasie gdy tam byłem codziennie z regularnością zegarka o godz. 16 zaczynało padać. Deszcz był potężny i trwał około godziny zalewając ulice po kostki. Deszcz ten jednak był bardzo odświeżający gdyż zanim spadł to z licznych kanałów przecinających miasto dochodził potężny smrodek zapierający dech w europejskich płucach.Warto jednak wziąć opady pod uwagę wyposażając się w odpowiednie obuwie do zwiedzania. Ja nie miałem żadnych sandałów ani klapek wodoodpornych. W związku z tym po pierwszej doświadczonej ulewie postanowiłem sobie coś kupić na bazarku obok hotelu. Znalazłem piękne japonki za niewielkie pieniądze, które zakupiłem… na własne nieszczęście. Po godzinie łażenia w japonkach paluchy miałem kompletnie zdewastowane i do dziś się zastanawiam jak w tamtych warunkach jakiegoś tropikalnego zakażenia nie dostałem.
Tak jak wspomniałem tramwajem wodnym podróżuje się wzdłuż rzeki. Wysiadać można na dowolnym przystanku a następnie wsiadać w kolejny „tramwaj” i płynąć dalej. Warto jednak wiedzieć, że istnieje również sposób na poruszanie się w poprzek rzeki. Przy każdym przystanku Chao Praya Express a nawet częściej znajdują się również przystanie promów kursujących z jednego brzegu na drugi. Promy te pływają praktycznie nonstop więc czas oczekiwania to najwyżej parę minut. Cena za przepłynięcie rzeki była jakaś symboliczna, o ile mnie pamięć nie myli coś ok. 2bht.
Dla mocniejszych wrażeń można przejechać się TukTukiem. TukTuk to taka kombinacja motocykla z rikszą. Za 100bht TukTukiem powinno się dać dojechać wszędzie w obrębie centrum a i to jest już zdaje się naciągana cena. Więcej to typowe żerowanie na turystach. Z TukTukami jest ponadto taki problem, że zwykle kierowca jak już złapie turystę to obwiezie go po zaprzyjaźnionych (płacących mu prowizję) krawcach, salonach jubilerskich i innych miejscach gdzie „ma coś do załatwienia a ty mister poczekaj tu na mnie i pooglądaj sobie”. Zwykle wtedy zapomina jak sie mówi po angielsku i z oporem przyjmuje wizję trasy pasażera.
Co zobaczyć w Bangkoku
Oczywiście PatPong czyli dzielnicę turystycznej rozpusty trzeba zobaczyć ale moim zdaniem nie warto poświęcać jej wiele czasu.. no chyba, że ktoś ma zamiar złapać tajską żonę lub jakieś inne choróbsko. Jest to miejsce typowej turystycznej i seksturystycznej komercji. Oprócz barów z panienkami (często przerobionymi z facetów na panienki) znajdziecie tu ogromną ilość straganów z podróbami wszystkiego co się da podrobić od zegarków „Tag Heuer” za 20$ po pirackie płyty CD. Oczywiście mnóstwo pamiątek, z których część może faktycznie przypomina coś tajskiego ale reszta to typowy chłam jaki można spotkać w dowolnej turystycznej miejscowości świata tudzież na dawnym bazarze stadionowym.
Dla mnie największą atrakcją było włażenie w takie zakamarki centrum Bangkoku gdzie turyści nie docierali. Warto na przykład po odwiedzeniu Siam Center czyli ogromnego centrum handlowego przejść się potem do rzeki na skróty przecinając różne dzielnice „branżowe”. Branżowe dlatego, że w każdym z kwartałów po drodze spotyka się inną branżę wiodącą wśród lokalnego biznesu.. tak więc jest sobie kwartał z częściami samochodowymi ze szczególnym uwzględnieniem uliczki z alu-felgami, jest uliczka gastronomiczna, elektroniczna itd.. i tam turystów nie uświadczysz. Są za to baaardzo azjatyckie klimaty.
Samo Siam Center to jak wspomniałem ogromne centrum handlowe mieszczące się po dwóch stronach kolejki powietrznej. Po stronie prawej jest część nowa i nowoczesna – siedem pięter samych markowych salonów ze wszystkim od ciuchów Armaniego po salon Ferrari. Po stronie lewej centrum bardziej przypomina halę targową gdzie można kupić tanio dowolne rękodzieło i ciuchy.
Będąc wieczorem w centrum trzeba koniecznie odwiedzić State Building. Jest to najwyższy budynek w Bangkoku, mieszczący w sobie biura, hotel i na samym szczycie, pod złotą kopułą, restaurację. Restauracja okazuje się być tańsza niż przeciętny pub w Warszawie, a spotkać tam można samych najbogatszych i eleganckich Tajów.. no i turystów, mało eleganckich. Widok ze State Building na Bangkok to coś wspaniałego.
Na mapie Bangkoku jest oczywiście wielka ilość obiektów, które każdy turysta musi zaliczyć. Po kolei patrząc w górę rzeki:
pierwszy przystanek tramwaju wodnego, na którym warto wysiąść to pirs nr7 obok Wat Pho czyli Świątyni Leżącego Buddy. W tym miejscu trzeba być w miarę wcześnie tak aby od razu przejść się do Pałacu Królewskiego i do kaplicy Szmaragdowego Buddy. Niestety na pałac i Szmaragdowego Buddę się spóźniłem bo były czynne tylko do 15.30 ale za to dość dokładnie obejrzałem posąg leżącego Buddy. Leżący Budda jest bodaj największym posągiem buddy na Świecie. Ma 46 metrów długości i 15 metrów wysokości, jest cały złocony a jego stopy zostały wykonane z masy perłowej, w której wyryto inskrypcje opisujące 108 cech charakteru Buddy.
Po drugiej stronie rzeki znajduje się słynna świątynia i klasztor Wat Arun czyli Świątynia Świtu. Robi ona niesamowite wrażenie z daleka a jeszcze większe z bliska. Jak wszystkie świątynie pokryta jest misterną ceramiką… cos niesamowitego i niewyobrażalnie pracochłonnego.
Płynąc dalej w górę rzeki przepływa się pod całkiem sporym mostem wiszącym noszącym imię króla Ramy VIII a dalej za następnym mostem jest końcowy przystanek tramwaju wodnego. W to miejsce docierają juz nieliczni… błąd!!!. Tutaj, przy Sukhothai Road, zaczyna się prawdziwa Tajlandia.Warto tu przypłynąć choćby po to, aby zobaczyć oryginalny tajski bazar z jego zapierającymi dech w piersiach (dosłownie) zapachami tudzież smrodkami. Przejście przez taki bazar to dla europejczyka prawdziwe przeżycie. Niektórzy mogą tego nie wytrzymać. Na straganach spotyka się rzeczy niesamowite, wśród których smażona szarańcza to pikuś (Pan Pikuś). Znajdziecie tam stoiska z żywymi żółwikami na zupę, wybebeszonymi żabami jeszcze podrygującymi nóżkami i całą masę innych wiktuałów niespotykanych w „cywilizowanych” krajach. Wszystko to na przemian pachnie albo okropnie śmierdzi… to zależy co kto lubi. Tak czy inaczej jest niesamowite i ciekawe. Jak dla mnie zdecydowanie ciekawsze niż jakieś pamiątki na Pat Pong.
Bangkok i Tajlandię opuszczałem z wielkim niedosytem. Obiecałem sobie, że MUSZĘ tam kiedyś wrócić i spenetrować to wszystko jeszcze raz dokładniej, robiąc więcej zdjęć i z opcją samodzielnego wybrania się w inne rejony niż tylko Bangkok. Z całą pewnością nie wybiorę się tam z biurem podróży, ale poszukam najtańszego biletu lotniczego na świecie i całość wycieczki będziemy organizować sobie na miejscu. W Tajlandii tak można.
Tajskie obserwacje i zwyczaje
Tajowie są zawsze uśmiechnięci. Zwłaszcza wobec turysty. Z tego powodu Tajlandia zwana jest często krainą uśmiechu. Warto jednak pamiętać, że uśmiech Taja to nie zawsze oznaka radości. W ten sposób reagują oni również w sytuacjach kłopotliwych i żenujących starając się zatrzeć złe wrażenie jakie czasem zdarza się nam (obcym) sprawić.
Nie dotykaj Taja w czubek głowy. Na czubku głowy siedzą duchy, które nie lubią gdy się im spokój zakłóca. Dlatego nie należy głaskać dzieci tajskich po główkach jak to zwykliśmy czynić w Europie. Z drugiej strony są nogi. Nogi a w szczególności stopy dotykające ziemi są nieczyste. Dlatego szczytem nietaktu jest wystawić stopy w czyimś kierunku. Zbrodnią nieomal jest wystawienie stóp w kierunku wizerunku Króla lub Buddy.
Jeśli chodzi o Króla to jest on postacią bardzo dla Tajów ważną i niezmiernie szanowaną. NIE WOLNO W ŻADEN SPOSÓB UWŁACZAĆ WIZERUNKOWI KRÓLA. Wyrzucenie do śmieci zdjęcia Króla jest karalne… nawet dla cudzoziemca. Tajowie świętują urodziny swojego władcy co tydzień przywdziewając żółte koszulki. Kolor żółty jest kolorem królewskim a obecnie panujący Król Tajlandii Bhumipol ma urodziny w poniedziałek więc w poniedziałki ulice Bangkoku robią się żółte od ich mieszkańców ubranych w żółte T-shirty z królewskim herbem.
Bangkok jest miastem gdzie nie widać drastycznego podziału na dzielnice biedne i bogate. Tutaj niesamowita bieda współistnieje z ogromnym bogactwem. Tuż obok super ekskluzywnego State Building spotyka się żebraków i ludzi śpiących na kartonach. W uliczce obok znajdziecie kramy szewców i prymitywne stragany z jedzeniem. W tym kraju kontrasty funkcjonują obok siebie i jak wynika z opowieści żyjących tam ekspatów i Tajów spotkanych na konferencji nie rodzi to żadnych konfliktów. Sytuacja taka wynika z buddyjskiej mentalności pozbawionej praktycznie zazdrości. Jest to niejako przeciwieństwo tak zwanego polskiego piekła. W Tajlandii jeśli któś dojdzie do bogactwa to nie gardzi człowiekiem sprzedającym sznurowadła na ulicy i odwrotnie, sprzedawca sznurowadeł nie zazdrości bogaczowi tylko przyjmuje, że tamten zasłużył sobie na to aby być bogatym. Musze przyznać, że taka postawa bardzo mi się podoba 🙂
Bezpieczeństwo
Tajlandia jest krajem bezpiecznym dla turystów z zachodu. Tak twierdza ekspaci tam mieszkający i ci co Tajlandię odwiedzali już nie jeden raz. Ja sam łaziłem po Bangkoku z dala od turystycznych miejsc nawet o trzeciej w nocy. Najwięcej strachu się najadłem wracając do hotelu przez most Taksina. Po przejściu przez most trafiłem na stado dzikich psów, które na mój widok podniosły się z ziemi i zaczęły warczeć. Ludzi należy się obawiać na Pat Pong. W tamtejszych barach zdarzają się sytuacje gdy turysta jest odurzany narkotykami i okradany. Słyszałem również historie o niechcianych ożenkach i późniejszych roszczeniach Tajek wobec swoich świeżo nabytych mężów z Europy. Generalnie jednak w Tajlandi jest wspaniale i muszę tam wrócić 🙂
Jedzenie
Kupić coś do jedzenia można wszędzie na ulicy i w każdym rodzaju. Większość rzeczy jedzeniowych jest jednak dla przeciętnego europejczyka nie do przełknięcia. Na straganach piętrzą się niesamowite potrawy… są smażone w głębokim oleju kokony jedwabników i szarańcza. Są stragany z owocami morza i jakimś dziwnym mięskiem wyglądającym jak świńskie uszy. Jedzenie można też kupić od sprzedawców wyposażonych w dwa garnki zawieszone na kiju. Oczywiście są też całkiem ekskluzywne restauracje.
Tak jak rozpiętość sposobów oferowania jedzenia tak i ceny są zróżnicowane. Zupka tajska w knajpie garażowej kosztuje ok. 250bht. Podobna zupka w restauracji królewskiej ponad 1000bht. Osobiście próbowałem i jednej i drugiej…. i preferuję ta garażową. To co oferują na straganach jest świeże i smaczne. Tam je większość Tajów. Do ekskluzywnych restauracji uczęszczają głównie zachodni turyści. To czego nie odważyłem się spróbować to były stragany na bazarku. Sprzedawano tam na przykład jakiś rodzaj zupki wlewany do woreczków foliowych. Tajowi epili to przez słomki… ale zupka w woreczku wygląda koszmarnie. Generalnie nie zatrułem się, więc jedzenie na ulicy uznaję za zjadliwe… a nawet bardzo smaczne. Przy okazji udało mi się rozkminić skład zupki tajskiej. Jeśli ktoś ma ochotę coś takiego sobie przyrządzić – oto przepis:
potrzebne jest:
– kilka krewetek BT (ok. 10szt.)
– dwa filety ryby. Musi być w miarę zwarta, czyli tak co sie nie rozpadnie po usmażeniu np. sola. Wczsniej używałem pangi ale zrezygnowałem gdy się dowiedziałem jak panga jest hodowana.
– dwa ząbki czosnku
– imbir świeży
– sos rybny
– ostre chilli.. ze dwa strączki wystarczą
– bulion warzywny w ilości 0,5l z trawą cytrynową
– puszeczka 0,2l mleka kokosowego
– makaron ryżowy
– świeża bazylia
Najpierw na masełku podsmaża się krewetki i rybę dodając do tego czosnek, imbir, chilli i doprawiając sosem rybnym. Następnie dodaje się mleko kokosowe. Gdy zacznie bulgotać trzeba wlać bulion i poczekać aż się zagotuje. Potem dodaje się makaron i na samym końcu bazylię. Zamiast krewetek i ryby można dodać cokolwiek.. kurczaka lub inne mięsko. Na tajskim straganie zwyczajnie pokazuje się palcem co ma być w zupie… a pani wrzuca to do woka i zagotowuje. Pychota!!!.. NIe powinienem był zdradzać tego przepisu :))
Smacznego!!