Pierwszy etap naszej podróży po Grecji to zwiedzanie Grecjii kontynentalnej. Niektórzy pędzą autostradą prosto do Aten lub na Peloponez. My postanowiliśmy pojechać trochę dokoła przez Edessę i Kozani do Meteorów a następnie przedostać się przez Parnas do Delf i Itheii….
Edessa
Edessa to miejscowość 43 km od Verii. Spędziliśmy tam niewiele czasu, akurat tyle żeby obejrzeć największą jej atrakcję, czyli wodospad. Przepływające przez Edessę strumyki łączą się i tworzą całkiem pokaźną ściankę wody, spadającą w dół praktycznie w środku miasta, w zadbanym choć niewielkim parku. Wodospady widziałam już większe, ale ten, ze względu na położenie jest ciekawostką przyrodniczą. Inną ciekawostką są stragany dla turystów. Nie koniecznie namawiam do zakupów, ale oglądanie polecam. Zwłaszcza wyroby z różnych rodzjów futer; począwszy od skór lisów ze szklanymi oczkami, kapci, narzutek, dywaników po wypchane zwierzaczki np. stojące zajączki podpierające się na kiju. Oczywiście koszulki, koraliki i inne tego rodzju gadżety. Miasta bliżej nie oglądaliśmy (a może szkoda), ale żaden przewodnik nie poleca w nim nic, poza wodospadem. Zjedliśmy tylko po rewelacyjnej brzoskwince (też ze straganu), małe zakupy w markecie i dalej w drogę.
Meteora
To chyba znane wszystkim, którzy o Grecji cokolwiek słyszeli, „unoszące się w powietrzu”, a tak naprawdę zawieszone na skałach niezwykle klasztory. Wszystko zależy od tego, ile czasu przeznaczamy na ich zwiedzanie. Dla dokładnych turystów powinny wystarczyć dwa dni. Ale spokojnie można zobaczyć je w jeden (nie upierając się przy wchodzeniu do każdego- wnętrza pewnie podobne). Warto pojechać tam wcześnie rano, aby zdążyć przed autokarami, które przywiozą setki turystów z hoteli w Atenach i nie tylko. Dlatego do Meteorów dojechaliśmy póżnym wieczorkiem, rozbiliśmy namiot na campingu Meteora Garden (polecam: czysto, sympatycznie, winogrona nad głową, frappe na miejscu, basen z widokami na skałki, fajne koty) i rano ruszyliśmy zwiedzać. Miejsce wyjatkowo fotogeniczne, nazywam takie: „można robić fotki we wszystkich kierunkach i wyjdą fajne”. Klasztory, dziedzińce, mostki, czaszki, koty, skały ,schody, przepaście, roślinność, widoki……Miejsce oczywiście ciekawe historycznie: pierwszy z monasterów został założony w XIV wieku, jego budowa trwala okolo 300 lat (materiały wnoszone po drabinkach linowych i wciągane w koszach). Z 23 klasztorów dziś pozostało 8 (zamieszkałych i otwartych 6). Z pewnością warto zajrzeć do środka, żeby podziwiać dobrze zachowany wystrój (w środku nie wolno robić zdjęć). A potem poszaleć z aparatem po wszystkich kolejnych skałach i punktach widokowych. A widoki rewelacyjne!! Jeszcze nie było mowy o naszych ulubionych turystach spotkanych na szlaku:)) Numer 1 to turysta japoński, który ustawiał aparat na statywie, pozował na tle jakiegoś widoczku z wielce poważną miną i z pilota „pstrykał” sobie fotkę:))) Ulubionych turystów w naszej relacji bedzie więcej:)
Podsumowując: Meteory to jedno z ciekawszych miejsc Grecji, z całą pewnością warte i godne zobaczenia. Jeśli pozwala nam na to czas przeznaczyłabym dwa dni. Nie spiesząc się, można w ciekawszych momentach przeczekiwać „stonkę” autokarową. Z fajnych momentów: śniadanie na skałach z pięknym widokiem…. Warto zrobić sobie małą przerwę w zwiedzaniu, nacieszyć oczy i napełnić brzuszki między podziwianiem jednego pięknego klasztoru, a następnego…… Aha, na basenie urządliła mnie osa. W stopę, bo przez przypadek ją przydepnęłam. Uwaga na te złośliwe owady, zwłaszcza w okolicach winogron:)
U stóp Meteorów leży miejscowość Kalambaka. Jadąc do Meteorów właśnie na Kalambakę należy się kierować drogowskazami. Fajnie wygląda stary dworzec kolejowy.
A pierwsze, co strasznie mi się spodobało w dalszej drodze, to mały przystanek na polu „wacików”, czyli bawełny:)) Oczywiście zerwałam sobie parę krzaczków. Naturalna bawełna pachnie niesamowicie: czysta, żywa natura:)) Szkoda, że nie narwałam więcej. Z wacików wydobyłam nasionka i podjęłam próbę hodowli. Wyrosły owszem, na jakieś 5 cm, po czym padły. Szymon mówi, że zwariowałam, bo bawełny nie sieje się na zimę, ale skąd ona to wie skoro jest w doniczce i w ciepłym??? Nasion mi jeszcze zostało, kolejną próbę podejmę na wiosnę:))
Przejazd przez Parnas
Po drodze były różne rzeczy. Z ciekawszych to kantyny i kozy. Kantyna, a właściwie kantina to coś, jak nasze budki z zapiekankami (z wyglądu zewnętrznego). Za to zjeść można tam dobrze i bardzo tanio. Turyści się tam raczej nie zatrzymują (my traktowani byliśmy jako dziwne przypadki i poza zamówieniem częstowani lokalnymi przystawkami). Mnie bardzo smakowało, jeśli w drodze to polecam ten rodzaj posiłków. Warto wybierać takie, gdzie siedzą lokalni mieszkańcy, lub zatrzymują się Grecy w drodze, a unikać tych, gdzie napisy po angielsku.
A teraz koziołki.
Napotkaliśmy takie stado, które wtargnęło sobie na drogę mając w nosie tiry i inne auta. Koziołki bardzo ładne, z różnymi rogami i umaszczeniem. Grasowały tak sobie wzdłuż i w poprzek drogi nie przejmując się trąbiącymi autami. Fotek udało się trochę zrobić, aż znalazł się właściciel koziołków i sprowadził „towarzystwo” na właściwą stronę drogi. Najbardziej podobał mi się taki czarny i drugi biały w czarne ciapki. Spojrzenie miał takie, że nie dziwę się poglądom utożsamiającym kozła z diabłem:) Na całe szczęście nic nas nie ubodło!
I jeszcze z ciekawszych to okolice Amfisy, albo raczej widok z drogi na Elaon. Ten widok to piękna dolinka drzew oliwkowych, miejscami strzeliste cyprysy, a miasto na zboczu góry. Można zatrzymać się na parkingu i spokojnie zrobić kilka zdjęć tego fajnego widoczku. (Bardzo mi się podobało takie zatrzymywanie się w fajnych miejscach:))- autokar wycieczki tylko przejeżdża, ewentualnie przewodnik mówi po której stronie mijamy akurat coś ciekawego)
Delfy
No i tu mam mieszane uczucia. Najpopularniejsze ruiny Grecji kontynentalnej. I co z tego? Tłumy turystów i kamienie wcale niekoniecznie ciekawsze niż w innych miejscach Grecji. Świątynia Ateny to miejsce bardzo „obrazkowe”, ale żeby mnie jakoś szczególnie zachwyciło to nie powiem. Większe wrażenie robią widoczki, czyli malowniczość położenia Delf. Polecam spacer uliczkami, a dla wielbicieli okien, okiennic i balkonów to wielka atrakcja.
Ithea
Ithea to coś fajnego. Kiedyś podobno miejscowość wyjątkowo turystyczna z mnóstwem kempingów. Dzisiaj tylko jeden, z którego uciekłam. Z konieczności znaleźliśmy hotel. Kalafati. Z pięknym widokiem na wodę i na przefajne balkony okolicznych mieszkańców. We wrześniu turystów tam jak na lekarstwo. Zabudowanie typowo Greckie, ładne kamieniczki na przemian z ruinkami, ewentualnie zarośniętymi czymś zielonym. Zatoka (port) to oczywiście niezliczone restauracje i kafejki. A w wodzie… trafiła nam się wyjątkowo urokliwa i fotogeniczna meduza:)) Ithea to miasteczko dla leniwców. I chyba nie ma w tym nic złego, też spędziliśmy tam fajny wieczorek w restauracji nad samą wodą. Jedzenie rewelacyjne,Retsina dobra jak wszędzie w Grecji. Trzeba tylko pamiętać, że kelner zajmie się nami jak już upora się z ważniejszymi (greckimi) gośćmi:))
Chciałabym taki balkon… Dużo miejsca, roślinki mają przestrzeń. No i klimat odpowiedni do wzrostu i kwitnięcia:) I większość wieczorów bym tam sobie spędzała (tylko trzeba obmyślić sposób na podglądaczy z okolicznych hoteli:)))
Po porannym obchodzie Ithei, około południa ruszyliśmy dalej planując dotrzeć do Epidavros. Oczywiście jadąc nie mogliśmy przejechać obojętnie obok przepięknych widoków. W ten sposób trafiliśmy do Antikiry – miejsca gdzie wypoczywają Grecy. Znaleźliśmy się tam całkowicie przypadkowo, z trasy widać było fajną zatoczkę z miasteczkiem, więc postanowiliśmy lekko zboczyć z trasy.
Na miejscu opustoszałe o tej porze roku szeregowe domki letniskowe Greków, zatoczka owszem sympatyczna, wąska plaża, promenada wzdłuż plaży z ciekawymi drzewami co to mają wygląd platanów, za to liście wierzby (do dzis nie wiem co to za gatunek). Mały postój i wracamy na trasę.
Korynt
Kolejny punkt wycieczki to Korynt. Kanał Koryncki robi duże wrażenie. Następnym razem fajnie byłoby nim przepłynąć. Tym razem tylko podziwialiśmy z mostu. Dla śmiałków skoki z mostu na bangee (my się nie odważyliśmy, wystarczyło popatrzeć:))
Pozostałości starożytnego Koryntu specjalnie nie różnią się od innych ruinek. Tam po raz pierwszy dowiedzieliśmy się, że robienie zdjęć ze statywem jest zakazane!!! Napadła na nas Pani (pewnie pracownica obsługi miejsca zwiedzanego) z okrzykiem ” FORBIDEN”!!! Już myślałam, że niechcacy zdeptałam jakiś wyjatkowo cenny zabytek:) A tu niespodzianka, statyw niemile widziany. I jak tu sobie zrobić zdjęcie we dwoje? Zniechęceni zakazem (a nie lubimy oddawać aparatu w obce ręce) przespacerowaliśmy przez resztę kamieni i ruszyliśmy w dalszą drogę do Epidavros. Po drodze jak zwykle piękne widoczki, zatrzymaliśmy sie na parkingu skąd oglądaliśmy zatoczkę, w której coś hodowano. Przypuszczamy, że to jakieś stworzenia, które wieczorami konsumowaliśmy w ramach kolacji, ale pewności nie ma:)
Około 17stej dojechaliśmy do Epidavros