Epidavros
Epidavros to w zasadzie trzy ciekawe miejsca: Palea Epidavros (tu są kempingi, półwysep z małym teatrem, bulwar i plaża), Nea Epidavros (znajduje się w górach po drugiej stronie szosy) i Archeia Epidavros (czyli cały kompleks archeologiczny ze starożytnym teatrem).
Kemping w Palea Epidavros (gdybym musiała wybierać, chyba najfajniejszy z odwiedzonych), nazywał się Nicolas (też z sieci Sunshine). Pole w sadzie pomarańczowym. Przy recepcji sklepik z dobrym zaopatrzeniem (podstawowe artykuły spożywcze i napoje z lodówki), restauracja za płotem (inne w miasteczku pół kilometra piechotką). I najfajniejsze: zatoczka z nabrzeżem wysadzonym palmami oraz trawiasty ogródek pomarańczowy. Ogródek przydawał się do poleżenia przed lub po pływaniu, do konsumpcji różnorakich posiłków, generalnie do leniuchowania. Zatoczka natomiast przydawała się o każdej porze dnia i nocy. Do pływania (aczkolwiek pod wodą raczej niewiele ciekawego w porównaniu z rafą egipską), do podziwiania o wschodach i zachodach słońca (podziwianie połączone z zajadaniem „spadniętych” z drzew pomarańczy, które były tam wyjątkowo soczyste i słodkie), do fotografowania z każdej strony, do spacerów wzdłuż brzegu. Palmy na nabrzeżu były fajne, bo grube:)) Za to jak chcieliśmy powtórzyć zdjęcia niezbyt ostrych bananów to jakaś „świnia” wyżarła je w nocy urywając przy okazji całą gałąź. Obok kempingu fajne studia do wynajęcia. Wyglądają mocno komfortowo, z basenami, nie pytałam o cenę, ale pewnie drogo. Spacer wzdłuż zatoczki (w lewo): krzaczory straszne, ale za to fajne skałki. Można zaobserwować wędkarzy i znane wcześniej meduzy kryjące się w ich cieniu. Skakać nie polecam bo woda wokół płytka. O poranku na plaży można spotkać kraby.
A teraz o jedzeniu: najbardziej smakowało mi jedzenie na trawie w naszym kempingowym ogródku. Chrupiąca bułka, owoce morza, ryż w winogronowych liściach, oczywiście popijane retsiną…
Drugie najlepsze jedzenie to w mieście, w tej knajpce na zdjęciu (kalmary, pieczona feta, taramosalata, małe rybki), a trzecie w porcie, na końcu pasażu, od strony półwyspu – tawerna z niebieskim (morskim) wystrojem. W tej dostaliśmy pyszną jagnięcinę, której nie było w menu, dlatego udając się tam warto zapytać, co aktualnie poleca szef kuchni.
Widoki: po obejrzeniu małego amfiteatru można skrótami (przez sady pomarańczowe) udać się do portu. Warto pochodzić po uliczkach, posiedzieć nad wodą, poobserwować łodzie, przeczekać do wieczora, a potem degustować specjały greckiej kuchni.
Stary teatr jest piękny (IV wiek p.n.e., doskonała akustyka). Zachował się tak doskonale, ponieważ do końca XiX wieku był zasypany ziemią. Wycieczka samochodem daje możliwość przeczekania turystów autokarowych. W tym czasie zjedliśmy sobie śniadanko na najwyższych stopniach amfiteatru, a potem sesja zdjęciowa:)) A potem przyjechały kolejne autokary. Tu spotkaliśmy naszego kolejnego ulubionego turystę; tym razem z USA w pięknej kolorowej koszulce i kapeluszu:)) Teatr jest częścią większych ruinek. Inne ciekawe w tym kompleksie, choć już nie tak okazałe, to stadion z ławkami i linią startową oraz pola prac wykopaliskowych, na których widać jak poszczególne elementy architektonicznie wyglądały kiedyś i co z nich pozostało.
Nea Epidavros to kolejne odkrycie w poszukiwaniu bankomatu. Tym razem rewelacyjne. Najpierw część „nadwodna”: puściutka plaża, mały porcik, posesje mieszkańców jakby opuszczone, pomarańcze, których nikt nie zbiera. Po drugiej stronie ulicy (pod górkę) miasteczko. Jakby wymarłe, jedyne co się ruszało to koty, raz pogłaskane gotowe były towarzyszyć nam gdziekolwiek. Z mieszkańców widziałam tylko babcię na progu domu chętnie pozującą do zdjęcia i mężczyznę na balkonie kamienicy w ruinie (balkon ledwo trzymał się na swoim miejscu, drewniany, od zewnątrz osłonięty porwaną folią). Ciekawe, że nie widać tam było żadnego turysty. Na szczycie miasteczka są nawet zabytkowe ruiny zamku w gąszczu moich ulubionych opuncji.
Podobało mi się w Epidavros. I już wiem, że na wakacje warto zabierać sukienki:))