Mystria
Spartia (dawna Sparta) jako miasto nie zrobiło szczególnego wrażenia, książkowe przewodniki też się raczej nie zachwycają. Za to bardzo polecam Mistrę (jak ktoś woli Mystrę), gdzie wyjatkowo malownicze i romantyczne ruiny miasta zajmują zbocze całkiem ogromnej góry. Początki Mistry to 1249 rok (założenie miasta) , po 1348 – stolica Morei i ważny ośrodek kultury. Mistra jest uważana za wybitne osiągnięcie architektury bizantyjskiej.
A teraz szczegóły. W planach nie było tego miejsca, raczej trafilo się przez przypadek. W czasie przejazdu przez Spartię rzuciła się w oczy okazała górka z ruinami. Wyglądało ciekawie więc zarządziliśmy postój, kończąc pysznego arbuzka. Najpierw była kawa w bardzo przyjemnej restauracji, do której po zwiedzaniu wróciliśmy na jedzenie. Samochód został na parkingu i ruszyliśmy w górę. Powiem szczerze, że widok górki mnie lekko przeraził i nie byłam pewna, czy dam radę dojść na samą górę. Na szczęście strach ma wielkie oczy, wchodzenie trwało ok. 1,5 godziny z sesją fotograficzną po drodze. I warto było z całą pewnością. Wejściówki po 5 euro i oczywiście na bramce kazali zostawić statyw, żeby zdjęcia zbyt profesjonalne nie wyszły. Turystów niewielu, dowożeni autokarami raczej odwiedzają restaurację u podnóża i zadowalają się zdjęciami z dołu, albo leniwcy wjeżdżają pod górny zamek i wracają, więc po drodze spokój i bezludna wyspa (albo klimaty z Władcy Pierścieni). Przy wejściu dostaje się mapkę i według niej i drogowskazów trzeba się wdrapywać na górę, oczywiście podziwiając wszystko dookoła, a zwłaszcza fascynującą panoramę (oczywiscie im wyżej tym lepiej). Pierwsze co mi się spodobało to widok na okoliczną dolinkę sadów oliwkowych, z wystającymi, czerwonymi dachami domków. Im wyżej tym ciekawiej. Trafił nam się dzień trochę z chmurkami, czasem trzeba było chwilę poczekać na właściwe światło np. na czerwonych dachach. W „refektarzu” na zdjęciach dało się uchwycić fajne, fioletowe kolorki.
Na mały dziedziniec, z którego wchodzi się do muzeum prowadzi furtka ze schodkami. Dla mnie miejsce wyjątkowo fotogeniczne, nadające sie na pocztówkę, stronę do kalendarza, puzzle,… generalnie bardzo ładny obrazek. Po drodze warto zwrócić uwagę na doskonale zachowane freski (nikt nie krzyczy – można fotografować). Cały wysiłek włożony w dreptanie pod górę nagrodzi widok z „zamku”. Panorama jest niesamowita, warta zmęczenia, zapłaconych wejściowek i nawet pozostawionego w depozycie statywu. Trochę wieje i dlatego przez moment udawałam czarownicę na murze. Widoki nieporównywalne z niczym. I na wszystkie strony świata. Ciekawy efekt dają cienie chmurek przesuwające się po oliwkowej dolince dokoła. Pooglądać, nacieszyć oczy, zrobić piękne zdjęcia i wracać na dół….
Po drodze można pogłaskać osiołka. Po dość forsującej wycieczce posiłek we wspomnianej restauracji smakował wyśmienicie. Mystria z pewnością warta jest odwiedzenia.
Gythio
Githio to portowe miasteczko, gdzie można spacerować wzdłuż nabrzeża ciesząc oczy pastelowymi zabudowaniami w regionalnym stylu, albo korzystać ze specjałów kuchni greckiej serwowanych w sympatycznych tawernach.
Atrakcji turystycznych w Githio niewiele. Na wysepce Maratonisi polączonej groblą z lądem, podobno Parys spędził pierwszą noc z porwaną Heleną. Całkiem skromna ta wysepka. Jeśli było to uczucie warte wojny, mógł się ten Parys trochę lepiej postarać. Cóż, widocznie Helena nie była bardzo wymagająca. Ja też nie, dlatego skorzystaliśmy z campingu Mani Beach (trzeci jadąc od strony Githio), należącego do sieci Sunshine Camping. Tym razem znowu pod winogronami, zaplecze sanitarne bez zarzutów, dostęp do szerokiej piaszczystej plaży. Na plaży ciekawostka: gniazda żółwiowych jaj z wytyczonymi za pomocą patyków ścieżkami do wody dla młodych żółwików, żeby przypadkiem nie pomyliły drogi.
Ponad dzienne plażowanie przedkładałam wieczorne przesiadywanie z używaniem retsiny, zwłaszcza, że z restauracji sąsiedniego kempingu słychać było całkiem fajną muzykę. Fajny wypoczynek na koniec wycieczki. Nie udała nam się tylko Monemvasia. Zaczęło padać, mimo to zaryzykowaliśmy wyjazd. Jednak na miejscu rozpadało się jeszcze bardziej, tak, że z samochodu wysiedliśmy tylko na kawę. Miejsce, sądząc po zdjęciach z przewodnika i po tym co udało się zobaczyć w deszczu z samochodu warte jest odwiedzenia (następnym razem z pewnością ze zwiedzaniem jak należy). Po powrocie suszenie namiotu i pakowanie się w drogę powrotną. Wcale nie chciałam jeszcze opuszczać Grecji, dwa tygodnie zleciały nie wiadomo kiedy. Jako powrót z fajnych wakacji lepszy jest samolot. Krótki przelot nie daje tak bardzo odczuć przykrości opuszczania fajnego miejsca i powrotu do rzeczywistości.